wtorek, 19 lipca 2011

Filmowe rekordy

Obecnie coraz częściej jesteśmy mamieni i usilnie przekonywani, że mamy szansę obejrzeć arcydzieło - najdroższy, największy, najwspanialszy, po prostu niesamowity film. Najczęściej wszystko widać od razu na trailerze.
Obecnie coraz częściej jesteśmy mamieni i usilnie przekonywani, że mamy szansę obejrzeć arcydzieło - najdroższy, największy, najwspanialszy, po prostu niesamowity film. Najczęściej wszystko widać od razu na trailerze.

Wyjątkowość przejawia się w nakładach finansowych, użytych efektach specjalnych, nowoczesności produkcji, liczbach. Strategia marketingowa sprowadza się, ujmując to w najprostszych słowach, do sloganu: "Musisz to zobaczyć, tego jeszcze nie było". Zabieg łączenia statystyki z reklamą jest prawie równie stary, jak samo kino. Już w 1912 roku indyjski obraz "Raja Harischandra" był opisywany jako 57 tys. fotografii w filmie o długości dwóch mil. Chińska produkcja z 1931 roku "Niebo czyste po deszczu" to 997 rozmów, w których padło 6935 zdań. Ale czy to liczby odwzorowują to, co było i jest w kinie rzeczywiście "naj" i czy film może obyć się bez bicia kolejnych rekordów?

To krótkie "naj"

Ciekawostki
Najwięcej przekleństw w kreskówce, bo 399, padło w filmie "Miasteczko South Park".






Najbardziej dochodową serią z wynikiem 3,2 miliarda USD, są przygody superagenta Jamesa Bonda.






Najwięcej filmów pełnometrażowych produkują Indie.


W ciągu 1990 roku powstało ich 948.






Najczęściej pokazującą się postacią w horrorach jest Drakula, z dorobkiem 161 filmów.






Najwięcej, 1700 efektów specjalnych, wykorzystano w "Miasteczku Pleasantville".






Największym studiem filmowym jest Universal, który zajmuje 420 akrów.






Najlepiej sprzedająca się muzyka filmowa pochodzi z "Gorączki sobotniej nocy", kupiono ponad 30 milionów albumów.
W dużej mierze tak się dzieje. O "Lekarstwie na bezsenność" Timmisa IV z 1987 roku, które jest 85-godzinną recytacją poematu L. D. Grobama, nie potrafię powiedzieć nic więcej poza tym, że przeszło do historii jako najdłuższy film. Być może jest również najnudniejszym, najgłębszym albo najambitniejszym obrazem dekady? Innym czasowym rekordzistą jest trwająca cztery godziny i trzy minuty "Kleopatra" z 1963 roku. To najdłuższy film dystrybuowany w Stanach Zjednoczonych i jak na owe czasy najdroższy. Co z tego wynika? Zanim odpowiem na to pytanie, przejdźmy na chwilę do "Un Fatto Di Sangue Nel Commune Di Sculiana Fra Due Uomini Per Causa Di Una Vedova Si Sospetano Moventi Politici. Amore-Morte-Shimmy. Lugano Belle. Taralucci Č Vino". Łatwo się domyśleć, że to najdłuższy tytuł. W Ameryce jednak został ograniczony do dwóch słów "Blood Feude". Można w tym wypadku zarzucić cynizm dystrybutorom, ale czy wyobrażasz sobie plakat do tego filmu? Duży, gęsto zapisany billboard. Nieważne, że gra w nim zarówno Sophia Loren, jak i Marcello Mastroianni. Ich nazwiska zniknęłyby w liczbie słów. Tym razem mieliśmy zadanie proste. Policzenie słów nie sprawia problemu. Gorzej rzecz się ma ze wspaniałym wynikiem "Gandhiego" Sir Richarda Attenborougha. W scenie pogrzebu bierze udział jakoby 300 000 statystów. Jak ich policzyć? A może nie ma takiej potrzeby, może to jedynie zwykła ciekawostka bez głębszego sensu. Czy to są rekordy, których szukaliśmy? Spróbujmy odwołać się do innych kryteriów.

Kasowość

Liczba widzów, wpływy, ilość kopii, cena biletów - to podstawowe parametry opisu rynku filmowego, ukrywające się pod nazwą box office. Jest to zarazem ranking popularności tytułu tydzień po tygodniu. Box office daje nam szansę spojrzenia na kino od strony merkantylnej. Największym przebojem ostatnich lat jest "Titanic", który - zanim zatonął - ustanowił kilka rekordów. Kosztował 200 milionów USD i jest najdroższym obecnie filmem. Z wynikiem ponad 600 milionów USD zakończył swój rejs po Stanach Zjednoczonych, a poza nimi zarobił 1 234 600 000 USD. "Titanic" przekroczył jako jedyny film w skali światowej granicę miliarda. Powoli z gmatwaniny liczb wyłania nam się faworyt publiczności masowej. Dla porównania drugie w rankingu "Gwiezdne wojny: Mroczne Widmo" dobiły do poziomu 923 mln USD w ogólnoświatowym box office, a tuż za nimi uplasował się dawny lider klasyfikacji "Park Jurajski" z 919 mln USD. Moglibyśmy się ograniczyć do tych trzech filmów i stwierdzić, że poznaliśmy najlepsze filmy w historii, a może największe albo najmodniejsze? Z pewnością wielkie, zrobione przez wielkich reżyserów, wielkich producentów, o wielkich nakładach finansowych. Moc środków nie jest jednak receptą na dobry film. ""Wyspa Piratów", która kosztowała bagatelka 100 mln USD, wliczając w to wszelkie koszty marketingowe, przyniosła jedynie 89 mln USD. Tym samym przeszła do historii jako strata stulecia. Największy zysk, liczony jako stosunek nakładów do zysków osiągnął "Blair Witch Project". Wyniósł on 1 do 10 931. 

Jak wyglądał ten rok w amerykańskim box office? Przyjrzyjmy się wyłącznie wynikom otwarcia z 2000 roku. Na pierwszym miejscu uplasowała się "Mission: Impossible 2", która podczas pierwszego weekendu wyświetlania przyniosła 57 845 297 USD, na drugim "X-Men" z 54 471 475 USD i na trzecim "Gruby i chudszy 2". Tak więc dwa sequele i jedna komiksowa opowieść zdominowały otwarcia. Wynika to w dużej mierze z natury tych filmów. Ich zadaniem jest zdobycie jak największych wpływów w pierwszych tygodniach wyświetlania. Takie filmy jak "Gniew oceanu" czy ""Gladiator" to produkcje na tzw. długich nogach, co oznacza, że kuszą widzów czasami nawet przez kilkadziesiąt tygodni. Jak sytuacja wygląda u nas?

Polskie osiągi

W Polsce dla box office przełomowym okazał się 1999 rok, kiedy to w kinach na "Ogniem i mieczem" zgromadziło się 7 135 000 widzów. W tym samym roku ""Pana Tadeusza" obejrzało 5 504 111, pierwszą część "Gwiezdnych wojen" - 1 369 664, "Kilerów 2-óch" - 1 189 800, a "Matrixa" - 718 551. Wyniki te stały się przyczynkiem do dywagacji o cudownym przebudzeniu na rynku. Jeśli coś takiego miało miejsce, to w 2000 roku na rynku znowu panował sezon ogórkowy. Najlepszym tegorocznym wynikiem może pochwalić się "Gladiator", który wypada na poziomie "Gwiezdnych wojen: Mrocznego Widma". Poza tym, w Polsce box office od czterdziestu lat rządzą nieprzerwanie "Krzyżacy" z blisko 32 mln widzów. Prawie dwukrotnie przebijają w klasyfikacji "W pustyni i w puszczy". Jest to być może wytłumaczenie tworzenia równolegle dwóch ekranizacji rycerskich opowieści Zbyszka z Bogdańca. Box office z pewnością ukazuje nową postać "naj", wyrażającą przychód, a zatem - popularność. Zaczynamy się ocierać o pewną prawdę, wynikającą z zaprezentowanych liczb. To jednak głos zwykłych ludzi, marna statystyka kultury masowej. Przeanalizujmy zatem zjawisko w odpowiednim gronie, możliwie najlepszym.

Rekord filmowy
Żeby stworzyć film rekordowy, przynajmniej z punktu widzenia statystyki, należałoby namówić najpopularniejszego autora wszech czasów Williama Szekspira, by napisał dramat, w którym spotkamy Sherlocka Holmesa i Napoleona Bonaparte. Są to postacie najczęściej występujące w kinie. Następnie trzeba znaleźć reżysera.




Mike Nichols był pierwszym, który zarobił 1 mln USD (za "Absolwenta") - dlatego wydaje się odpowiednią osobą. Po chwili zastanowienia na wszelki wypadek zatrudnilibyśmy jednak nie jednego, ale dwudziestu reżyserów, tym samym bijąc rekord filmu "Tajemnice Rzymu", przy którym pracowała grupka szesnastu reżyserów. Żeby obciąć koszty pozostałej ekipy, warto rozpatrzyć kandydaturę Andrzeja Kondratiuka, który w "Czterech porach roku" zajął się praktycznie wszystkim poza montażem. George Lucas byłby wymarzonym producentem. Jego nazwisko i 400 mln USD zarobionych na "Gwiezdnych wojnach: Mroczne Widmo" są gwarancją sukcesu. Dla rekordowego filmu dobrze by było, gdyby przebił swój ostatni wynik. Ze względu na gatunkową gmatwaninę powstającego na naszych oczach dzieła z pewnością pojawią się obiekcje odnośnie do tytułu. Czterysta dwadzieścia trzy wersje gwarantowałyby pobicie zaledwie o jeden osiągnięć autorów ekranizacji powieści Ericha von Stroeheima "Wieżyczka". Skończyło się na "Ślepych mężach".




Osadzenie akcji w realiach starożytności przyniosłoby korzyści i pozwoliło na pobicie kilku innych rekordów. Po pierwsze - zdyskwalifikować marne 32 tysiące kostiumów z "Quo Vadis" z 1951 roku, po drugie -wznieść scenografię większą od pamiętnej z "Upadku cesarstwa rzymskiego", której wymiary były równe 400 x 230 m. Pracy będzie dużo, dlatego konieczna jest rezerwacja czasu na 47 tygodni. Do tej pory najdłużej, bo 46 tygodni, kręcono "Oczy szeroko zamknięte". Ponieważ coraz bardziej zagłębiamy się w szczegóły, a zakładamy, że scenariusz pozwala nam na przeprowadzenie choćby jednej sceny batalistycznej, powinniśmy użyć w niej 49 kamer filmowych, zostawiając w tyle "Ben Hura" z 1925 roku (48 kamer). Jeżeli, idąc z duchem czasu, chcielibyśmy używać kamer cyfrowych, musielibyśmy poprawić rekord von Triera, który kręcąc "Tańcząc w ciemnościach" użył ich 100. Żeby utrzymać lekkość komediowej opowieści, oddanie roli Napoleona aktorowi niższemu niż najniższy Verne Troyer, a Holmesa wyższemu od najwyższego Richarda Kiela wydaje się być dobrym pomysłem. Kiedy wszystko już będzie gotowe, pozostaje jedynie położyć się na plaży w San Francisco i czekać na wspaniały wynik otwarcia. Potem odebrać wszystkie Oscary, namówić swoich znajomych na wyrażenie pozytywnej opinii w Internecie, odpocząć pół roku i zrealizować swój wymarzony film w stylu musical karate.

Oscarowe "naj"


Oscar, nagroda Amerykańskiej Akademii Filmowej to największe wyróżnienie w świecie filmowym, wyznaczające miejsce danej produkcji w historii. Poza tym, jest on oczywiście wspaniałą formą reklamy dla zwycięzców. Zatem kto, według Szanownej Akademii, jest "naj"? W zeszłym roku Meryl Streep wyrównała się z Katarine Hepburn pod względem liczby nominacji. Obie aktorki otrzymały ich po dwanaście. Starszej gwieździe udało się jednak zdobyć cztery statuetki. Czyli jedną więcej niż Jack Nicholson, który przegrywa z Katarine tą samą różnicą w liczbie nominacji. Zaraz za nim murem stoją z dwoma statuetkami Marlon Brando, Gary Cooper, Tom Hanks, Dustin Hoffman, Fedric March i Spencer Tracy. Ingrid Bergman ma równy dorobek oscarowy z szalonym Jackiem. Sally Field, Jane Fonda i Jodie Foster wywalczyły po dwie figurki. Znaczącym jest brak w tym znakomitym towarzystwie Harrisona Forda, który jest królem box office. Ale Oscar to nie tylko gwiazdy ekranu, ale również reżyserzy. John Ford jedzie na czwórce, wyprzedzając o jeden Franka Caprę i Williama Wylera, w tyle z zaciśniętymi dłońmi na dwóch goni ich pomijany trzykrotnie podczas wielkiego rozdania Steven Spielberg. Najbardziej konsekwentnym nominowanym do Oscara jest Aardman Animation, czyli twórcy "Wściekłych gaci". W tym roku mają dużą szansę zdobyć Oscara za "Uciekające kurczaki". Wygląda na to, że wyniki finansowe i liczba widzów nie wpływają na werdykt Akademii. Jest jednak olbrzym, który burzy ten obraz. Film, który wyrównał rekord "Wszystko o Ewie" i był nominowany w czternastu kategoriach to "Titanic". Jeśli by uznać, że Oscar jest funkcją zdolności i dorobku, to film Camerona może zwać się najlepszym osiągnięciem wszech czasów. Czyżby?


Ludzkie "naj"


Na stulecie kina Amerykański Instytut Filmowy (AFI) przygotował swoją listę ograniczoną do tytułów krajowych. W wielkiej setce na pierwszym miejscu znalazł się cyniczny "Obywatel Kane", tuż za nim liryczna "Casablanca", a następnie lekko zasępiony "Ojciec Chrzestny". "Titanica" nie ma na liście, został bowiem wyprodukowany w 1997 roku, a ranking zakończono na roku 1996.


Co zabawniejsze AFI pokusiło się o wybór stu najlepszych komedii. Stawkę prowadzi "Pół żartem, pół serio", następnie przebrana nie do poznania "Tootsie" i na trzecim odlotowy "Dr Strangelove". I oto stają przed nami nowe możliwości analizy. Rozpatrywanie "naj" w obrębie jednego gatunku albo w określonym okresie. Zostawmy to jednak i wróćmy do listy AFI. Cóż może stanowić o takim wyborze? Słuszną przesłanką wydaje się rodzajowa ponadczasowość danego dzieła. Do tej pory w rozważaniach pominąłem fakt, że przez pryzmat liczb przyglądamy się głównie nurtowi rozrywkowemu, pomijając walory artystyczne dzieła. Niestety, do opisania ich nie mamy odpowiednich narzędzi. Czegoś o "naj" według publiczności można się dowiedzieć z rankingów przeprowadzanych przez takie magazyny, jak "Billboard", "TimeOut", "Time" i wiele innych. Podobnie dzieje się w Internecie. Największa filmowa baza danych "The Internet Movie Database" prowadzi na swych stronach ranking najlepiej i najgorzej ocenionych produkcji. Pierwsze miejsce zajmuje "Ojciec Chrzestny", drugie "Skazani na Shawshan", trzecie "Lista Schindlera". "Titanic" nie mieści się w pierwszych 250 najlepszych. Dlaczego? Czyżby jego doskonałość była ograniczona tylko do pewnych wymiarów albo nawet do jednego - widowiskowości. Wracając na chwilę do box office światowego, warto zwrócić uwagę, że to główny walor pierwszej trójki. Podobnie jest w Polsce. Wielkie megaprodukcje zaznaczają się w historii kina swym chwilowym prymatem, inne filmy tym, co najbardziej szokuje, jeszcze inne - największym uznaniem konkretnej grupy, aż w końcu pozostaje nasze subiektywne "naj".


Ostateczne "naj"


Spadajmy stąd (Let's get outta here) - jest najczęściej używanym zwrotem w filmach amerykańskich w latach 1938 -1985, to też obejrzyjmy "Człowieka z marmuru". Jeden z najważniejszych solidarnościowych filmów, jednego z najlepszych polskich reżyserów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz